Edukacja albo mimikra…

31 stycznia 2020 roku miałem wygłosić toast. I nawet go napisałem, ważna uroczystość… Oto początek.

Na rodzinnej imprezie jest zwykle ktoś, kto „się nie zachowa”. Wytknie solenizantowi, że ten się poprzednio upił, źle prowadził, że jest taki lub owaki. Mówiąc wprost: cham – a nie gość. Prostak, choć z naszej rodziny niestety.
Dziś tym kimś będę ja. Wytknę dostojnemu jubilatowi – bo spotykamy się z okazji 90. urodzin słynnego malarza – a dla niektórych nawet Mistrza – mego ojca Zbigniewa Konstantego Makowskiego. Dziś są jego urodziny, okrągłe: dziewięćdziesiąte. Byłyby, gdyby dożył, zmarł 19 sierpnia ub. roku.
Wypijmy więc.
I otóż wytykam mu. Nie to, że był marnym ojcem, takich wspomnień dzieci celebrytów jest mnóstwo. Zacytujmy pana prof. Janusza Tazbira.

Do innej kategorii należy niekiedy potomstwo celebrytów, żalące się rzewnie, jak to ich ojciec czy matka, pochłonięci własną karierą, nie zajmowali się dziećmi. I jacy to byli okropni w domu i na co dzień.

Janusz Tazbir „Plaga celebrytów” (pr. zbiorowa, 2013)


I tak: wytykam mu. To mianowicie – w książce, którą, o zgrozo! właśnie wydałem – iż był trybikiem w tamtym procesie dziejowym, który zrobił wiele złego, wiemy. Ale nas dziś interesuje to, że z modernizmu – zrobił socrealizm. Oraz z socjalizmu – totalitaryzm, nazywany czasem komunizmem, częściej „demokracją ludową”.
Wytykam mu, iż – mimo, iż on też wyrósł „z ludu” – tę piękną ideę ludową, socjalistyczną, postępową, czy jakbyśmy jej nie nazwali – wykoślawił. Zniszczył, przepoczwarzył. U-frankensteinił nawet.
Nie on sam przecież.
On – i inni. On: niewiele, był tylko trybikiem, niedużym. Inni byli więksi, starsi – i ważniejsi. Miewali złe intencje, od razu. Te opowieści już znamy – a może tylko tak się nam wydaje?


Tu toast zakończmy – był dłuższy, forma wynikała z okoliczności (wino, śpiew), stąd przerysowania… I przejdźmy do rzeczy ważniejszych. Napisałem pod koniec tej książki:

Wyjdźmy więc trochę za daleko. Tutejsze elity od dawna, od przynajmniej XVIII wieku, sądzę – mają mentalność niewolnika. Może tylko służącego. Ogrom przyczyn: słabość, a wreszcie i brak państwa, polityka zaborców, później przecież i okupantów, częste zmiany „ekip” rządzących, zarządzających – z „ramienia” obcych przecież…
Ot, mimikra: barwy nadmiernie ochronne.
Kolega mój ze studiów, Wojtek Tygielski wydał książkę: „Włosi w Polsce XVI-XVII wieku. Utracona szansa na modernizację” (2005). Już sam tytuł mówi wiele o naszych relacjach „z innymi”. To ci inni – mają nas uczyć. A jeśli tego nie zrobią – upadniemy.
I to widać też w recenzjach książki: zaczynają się zwykle pytaniem: czego Włosi Polaków nie nauczyli?
To najkrótsze możliwe zdanie, można je odmieniać wielokrotnie. Na przykład tu: czego Towarzysze Radzieccy Polaków nie nauczyli?
Czego nauczyli Zbigniewa? Nie wiem, ale się domyślam. Albo spekuluję…

rozdz. „Niesłuszne uogólnienia”, str. 225


A później przeczytałem – na świetnej stronie Ebenezera Roita „Kompromitacje” – te zdania przecież i mego wykładowcy, znakomitego historyka – i ironisty – Janusza Tazbira. I to pierwsze, dla mnie najważniejsze.

Zresztą uważam, że mamy tu w Polsce kompleks, który nazwałem „kompleksem Timbuktu”. Mianowicie wystarczy, żeby ktoś napisał coś o Polsce w obcym języku, zaraz się to tłumaczy, choćby książka była grubo głupsza od tego, co się u nas pisze. Cieszymy się, że ktoś się nami zajmuje… Ja sobie nie wyobrażam, żeby ktoś w Polsce napisał historię Anglii z błędami i żeby została ona przetłumaczona w Anglii. Tymczasem to, co pisze Davies, Adam Zamoyski czy Beauvois, zawiera często zasadnicze błędy. Czy czytaliście u Daviesa, skąd się wzięła nazwa „szlachta zaściankowa”? Otóż ten mędrzec pisze, że szlachta budowała się między chłopami i wznosiła takie wysokie ściany, żeby się od chłopów odgrodzić. Pan Davies twierdzi też, że magnaci polscy postępowali nie fair, bo w walkach w XVII wieku używali oddziałów uzbrojonych czarownic! Słowo daję! Gdyby coś takiego napisał Polak, to na długie lata byłby narodowym pośmiewiskiem!

Ebenezer Roit „Norman Davies siedzi od trzydziestu lat za ścianą albo chwyt psychologiczny


Pomińmy bajania Daviesa – skądinąd urocze (tak, ironia), gorąco polecam cały wpis. Zostańmy przy owym „kompleksie Timbuktu” (albo mojej mimikrze – a jest i termin „mimikra kulturowa”). Zostańmy przy „edukatorach z zewnątrz”. Pomogą nam reprodukcje malarstwa radzieckiego, ze zbiorów Zbigniewa, jedną czarno-białą dałem w książce; tu są wszystkie, jakie mam, w galerii na dole. Oto pomoce szkolne gorliwego drugoklasisty (1951/52).

W poodwilżowej, a często i potransformacyjnej wizji historii okres socrealizmu to często czarna plama, rozdział, który należy zapomnieć, wyrwa w rozwoju nowoczesnej sztuki. Tymczasem socrealizm w polskiej sztuce nie jest ani czarną dziurą, ani jednolitym czasem taśmowo wytwarzanych produkcyjniaków. Arbitralnie określane, a zarazem mętne cechy, takie jak ideowość czy forma narodowa, pozwalały niekiedy na rozszczelnienie socrealistycznej konwencji. A jak pokazali Wojciech Włodarczyk i Boris Groys, socrealizm nie tyle zaprzeczał awangardowej tradycji, ile stanowił jej konsekwencję. Dramatycznie odmienny formalnie od tradycji przedwojennego konstruktywizmu, zbliżał się do niego w społecznym pojmowaniu roli sztuki, artysty, a poniekąd i dzieła, w którym zatraca się indywidualne piętno autora.

Piotr Policht „Szorstka przyjaźń. Socrealizm i awangarda


„Rozszczelnienie”? Zakładałoby, że ludzie akceptowali – z przymusu. I, gdy mogli, wstawiali szprychy w koła. Owszem, byli i tacy, może nawet większość. Lecz nie tylko. Ustrój pokazywał i swą przyjemniejszą twarz.

Pozornie – jak się miało to po jakimś czasie okazać – nowa władza każdego niemal przyjmowała z otwartym i rękoma. Symbolem polityki nowych władz wobec inteligencji był nie Jakub Berman, o którym czas długi nic nie wiedziano, ani nawet Bolesław Bierut, postać niejasna, ale pozornie przystępna i wszystkim życzliwa, lecz komunistyczny dziennikarz i zdolny organizator Jerzy Borejsza, któremu na czas krótki, ale istotny, powierzono swego rodzaju „rząd dusz”, a właściwie kaptowanie polskiej inteligencji do służby w nowym ustroju.

Stanisław Salmonowicz „Między strachem a manipulacją: inteligencja polska wobec stalinizmu


Tak: tamten ustrój – komunizm, stalinizm czy jak go kto zwie – nie był Polsce narzucony. To znaczy: był – lecz nie tylko. Wyjaśnię, nie za długo, szkoda czasu. Tendencje „lewicowe” – często tylko pro-spółdzielcze, owa samoorganizacja biednego społeczeństwa i rzeczy podobne (WSM, „Społem” kooperatywy…) – istniały i przed II Wojną. A w czasie wojny uległy wzmocnieniu. Nawet tylko „same z siebie”, bez sowieckiej propagandy. (Która była: ile procent z niej?)

Po wojnie, w Polsce Ludowej, zjawisko radykalizmu zrodzonego w latach okupacji stało się przedmiotem określonych operacji natury propagandowej. Przemilczano sprawę, że jego istotą było dążenie jedynie do „naprawy Rzeczypospolitej”, a nie jak usiłowano sugerować do rewolucji o charakterze komunistycznym, sojuszu z ZSRR itp. Ujawniony ze znaczną siłą radykalizm miał w istocie charakter społeczny, przyczynił się jednak w sferze postaw do dezorientacji, ale także dość znacznego poparcia w pierwszych miesiącach (a nawet latach) przemian, które dokonywały się w Polsce Ludowej.

Zygmunt Mańkowski „Polacy u schyłku II wojny: postawy i przewartościowania


Wróćmy do sztuki. Socrealizm, stalinizm – to były patologie. Frankensteiny postępu: modernizmu, socjalizmu… Lecz też i żywe elementy. Części, kończyny, nawet, gdy przyszyte marnie – tamtego organizmu, pokancerowanego, zmienionego nieodwracalnie społeczeństwa. Jego ocalałego kadłubka. Obcy wirus (doktryna), w kontakcie z rodzimą tradycją (modernizm, socjalizm, postęp społeczny…) – zmutował nieco („formalizm”). Lecz zakaził wielu. A przecież nie musiało tak być…

Te dwie ekspozycje („Wystawa Sztuki Sowieckiej”, 1933 r. i wystawa książki sowieckiej, 1934 r. – mr m.) dały polskim artystom w miarę reprezentatywny przegląd nowej tendencji artystycznej stalinowskiej Rosji. Jednak zainteresowanie polskich artystów socrealizmem (przed II Wojną – mr m.) było praktycznie żadne. I to zarówno w wypadku lewej jak i prawej strony sceny artystycznej. Lewicowe, awangardowe ugrupowanie lwowskie, najbardziej ze względu na polityczne przekonania predestynowane do akceptacji socrealizmu, propagowało daleki od socrealizmu „faktomontaż” (Tadeusz Wojciechowski) czy „nowy realizm” (Marek Włodarski). Podobnie było z współpracującymi z Komunistyczną Partią Polski artystami Grupy Krakowskiej (Maria Jarema, Jonasz Stern, Bolesław Stawiński). 

Wojciech Włodarczyk „Socrealistyczny epizod. Warszawa 1933 – Moskwa 1958


A że zarażeni, wtedy, już po wojnie – często nie chcieli się (później, po 1956 – i dalej…) do tego przyznawać? Milczeli, dyskretnie się uśmiechali? Że ewentualnie się tak jakoś ogólnie (tak, ironia) tłumaczyli? Że „zwalali” na „obcych” właśnie? Czy na tzw. „warunki obiektywne…”? Na „konieczność dziejową”… Że mówili, jak Zbigniew: …tak trzeba było?
Cóż.

I nie dowiemy się, jacy bylibyśmy na ich miejscu, w ich skórze, z ich pędzlami, ołówkami, partyturami, na szczęście.
mr m.

Uwaga: na górze galerii, tam gdzie mamy trzy prace – podpisy reprodukcji, te, z epoki – mogą być nieco… mylące: to skany przodów i tyłów, na przemian. O ile to komu potrzebne oczywiście…
m.