Rysunek zachowany w niemieckiej książce

Refleksja nie dotyczy tylko (całości) dzieła Zbigniewa. Bowiem – gdy stykasz się z dokonaniem wielkim, w choćby tylko ilościowym sensie – czasem czujesz się, ja się czuję przynajmniej… Zagubiony. Rzecz jest ogromna, a analizujący – malutki. Jak Guliwer w krainie Brobdingnag. Wiele przeszkód, już same właśnie rozmiary tego, co się ostało. No i błędy perspektywy: rzeczy nawet piękne, oglądane ze zbyt bliska – mogą się niekiedy wydawać… Nazbyt szkaradnymi, gdy widzimy ich, napiszmy, drugą stronę. Gdy patrzymy na detale, znamy warunki powstawania, realia – i wreszcie cenę, jaką przyszło płacić za dzieła tego stworzenie. Oraz wiele innych szczegółów – one mogą psuć obraz całości.

Jestem przekonany, że damy te nie miały w tym złych myśli. Postępowały ze mną bez ogródek, jak ze stworzeniem nic nierozumiejącym. Rozbierały się przy mnie, nawet koszule w mej przytomności z siebie zdejmowały, nic nie uważając na wstyd i przystojność, a ja tuż przy nich stojąc na gotowalni musiałem patrzeć na nie całe nagie, mimo chęci mojej. Mówię: mimo chęci mojej, gdyż w rzeczy samej to widzenie żadnej mi pokusy nie czyniło, żadnego upodobania. Skóra ich zdawała mi się podziurawiona, nierówna, różnych kolorów i gdzieniegdzie plamami wielkimi jak talerz popstrzona, zwisały z niej włosy jak najmocniejszy szpagat grube, że nie chcę już mówić o reszcie ich ciała. Nawet nie wstydziły się przede mną zadośćuczynić pewnej naturalnej potrzebie, przy czym napełniały co najmniej dwie trzecie naczynia jak trzy beczki wielkiego. 

Jonathan Swift „Podróże Guliwera” (tłumacz nieznany)

To jedno ograniczenie. No i są przecież inne, choćby i luki w naszej wiedzy. Do tego nie wszystko się zachowało. Dalej – nasze już trudności życiowe: badający niekiedy nie ma czasu, nie wie wszystkiego (zabawne: „wiedzieć wszystko”…). A w trakcie pracy rzecz rozrasta się jak bujne, stare drzewo, pączkuje innymi tematami. W konsekwencji – nie ogarniasz, jak mówi młodzież. I tu możliwe są różne reakcje; mnie interesuje jedna, pozytywna chyba – chęć skupienia się na detalu. (Co zresztą bawi mnie od dawna i objawia się w różnych formach, od prostego fotografowania – aż do może nadmiernej niekiedy analizy życia ludzi nieważnych.)

Oto dzisiejszy detal – rysunek Zbigniewa: z (tak oceniam) 1953, może 52 roku. A może i wcześniejszy? Te szkice „łyżew” na drugiej stronie, jeszcze dość szkolne… Podobne mam w jego notesach, na luźnych kartkach, z początku studiów. Chętnie bym je porównał i z innymi, dowiedział się więcej; ale – nie da się. Notesy z tego okresu oddałem Zbigniewowi jakoś na początku XXI wieku, co z nimi? Nie wiem. Pewnie się zachowały, ale.
Zostały same, niejako gołe dwa obrazki. Rzecz wygląda na szkic, może do obrazu? Sprawia też wrażenie… Rewolucyjne: ta czerwień, ta ekspresja. Scena – to chyba uroczystość, może uczelniana? Stroje nieco rektorskie… A może to sąd? Teatr jakiś? I skąd kadry w kwadracie… Nie wiem, spekulacje.
Znalazłem je w jednej z tych niemieckich książek o sztuce, o których wiele i często Zbigniew mówił, między innymi w „Wąskim Dunaju…”; książek, które przywiózł m.in. z Elbląga, od swego wujostwa, czyli od ciotki Andzi i jej męża, mego ojca chrzestnego: niewidomego wujka Eugeniusza „Gienka” Donicy – jeszcze w latach 40.

Prezesem Związku Pracowników Niewidomych nie był już dr Dolański, który jak mało kto rozumiał potrzebę krzewienia słowa drukowanego wśród niewidomych. Następca dra Dolańskiego może i był pełen dobrych chęci, ale niezapoznany ze środowiskiem, nie potrafił wykorzystać tego wielkiego skarbu, jakim jest ludzki zapał. Toteż nie drukowaliśmy nic. W drukarni, która znajdowała się na ulicy Kleczewskiej, byli zatrudnieni, oprócz mnie i żony, Eugeniusz Donica, Stanisław Makowski i Marian Szewczyk.

Tadeusz Józefowicz „Takie były początki” (PDF, 2006)

I tak jeden, nawet i dwa malusieńkie, lilipucie rysuneczki, niewiele warte (przecież nie podpisane), na marnym papierze który się już niedługo rozsypie – wywołują we mnie lawinę pamięci. Pojawia się kontekst, czasy, rodzina, jakieś rozmowy ze wspomnień… Choć z samego szkicu, nawet dwóch – niewiele wynika, prawda? Gdzie tu więc czas – i moc – by ocenić całość dzieła? Zebrać, opisać… Nie wiem.
mr m.