„Został sam…” (1974) Dzięki uprzejmości pp. właścicieli i kuratorów Kolekcji Rytel dostałem znakomite, wysokiej rozdzielczości zdjęcia obrazu, o którym być może coś jeszcze zostanie napisane… (Nie, nie przeze mnie: niegodnym.) To „Et transivit vadum laboc traductisque omnibus quae ad se pertinebant…”, tryptyk z roku 1974. akryl na płótnie, duży: 250 x 300 cm. To też jeden z pierwszych tak dużych obrazów Zbigniewa: nowe mieszkanie, w nim nowa pracownia, większa sporo – niż tamta klitka przy ul. Koziej, przy Krakowskim formalnie – ale okna były na Kozią, to ważne, z różnych zresztą powodów.A ja go lubię, bo to obraz, który jakoś i w mym skromnym (jeszcze wtedy :–) życiorysie fotograficznym istnieje. I to nawet w dwóch formach, momentach czy co tam: to zdjęcia z pracowni i z galerii Zapiecek (1974). Tytuł ma nasze dzieło z „Księgi rodzaju” 32; 22-23 – jak to idzie dalej? „…mansit solus”. A więc, jak to ładnie Jakub Wujek pisze, tłumaczy: „…przeprowadziwszy wszystko, co do niego należało, został sam…”. Interesujące te przejścia: też wspominałem… (…) Ale jedno lubię: prof. Mieczysław Wallis, na krótko przed śmiercią – i przed ogromnym obrazem ZM w galerii Zapiecek. Jak przed bramą do innego świata. (o galerii Zapiecek) Zdjęcia, te moje (nie wiem, czy są inne, chyba nie?) z czasu jego malowania, też te z galerii Zapiecek – są takie sobie. Niewiele umiałem, marny sprzęt, negatywy. Ale są. I chyba jest na nich nawet fragment czegoś, co zostało zamalowane: o tym – też kiedyś… Dziś o obrazie, o okolicznościach raczej. (z pracowni, obraz w trakcie malowania, fot. mr mak.) Jest rok 1974, w kraju dogorywają resztki jakiegoś jednak optymizmu z czasu „początkowego Gierka”. Otwarcie, głównie dla elit. Zbigniew ma 44 lata, liczba symboliczna. Za sobą już spore sukcesy, przede wszystkim międzynarodowe. Też finansowe – i to mimo złodziejskich zasad rozliczania sprzedaży jego (i innych artystów) prac – przez centralę Ars Polona, pamiętajmy: to osławione Centrale Handlu Zagranicznego są, może też DESA. Państwo okrada sprzedających. (Wszystkich: napisaliśmy z Konradem Wojciechowskim cały rozdział o dewizowych kontraktach muzyków czy inżynierów z Polservice – w książce o „Festiwalach…”.)Zbigniew bywał też już w świecie: raz tu, raz tam – a więc problemy ewentualnej niskiej samooceny („bieda”, „prowincja”) można na chwilę odstawić na bok: bo jednak pamiętajmy o jego proletariackim pochodzeniu… (Stosując tu jego – czy pożyczoną – terminologię z początku lat 50. i nie oceniając jej wartości, bo nie.)Teraz już jest kimś – i zawdzięcza to sobie. Tak sądził. To – jak widać z perspektywy – szczyt górki, pisząc nieco prostacko. Z tego czasu mam w głowie rozmowę z nim, nawet kilka. Opowiadał choćby, że ktoś, prawie na pewno Alice Pauli, jego marszandka z Lozanny, powiedziała, że w Europie już zdobył wszystko, czas na USA, oto właściwe (bo finansowe) centrum światowej sztuki. A wtedy on, tak mówił, odpowiedział podobno jakoś, że Ameryka go nie interesuje – bo to kraj prymitywów. Ot, deklaracja. (A może to było wcześniej – i ktoś inny? Jeszcze na Krakowskim, Koziej: może Ewa Pape? Pani z pieskiem, obficie obwieszona złotem? Nie pamiętam, pamiętam, że na Koziej była – i tyle.) Zostańmy przy tej połowie lat 70. W kraju Zbigniew jest jednak mało znany, rzadko doceniany. Chce też uczyć, wykładać. Nauczać nawet. Po krótkim epizodzie poznańskim rozmawiał z kimś warszawskiej ASP. (Stefan Gierowski? Nie pamiętam, za mało pamiętam…) Niestety – lub na szczęście, pedagog to zwykle zły malarz; choć są wyjątki – Akademia nie mogła, choćby tylko ze względów formalnych (a być może i nie chciano) zaoferować mu niczego więcej niż asystenturę. A on czuł się Profesorem… Taki zawód. Jeszcze kilka zdań: z pamięci, dla pamięci. (Wszak nasz obraz – o pamięci też. Choćby tylko lewa strona; jeśli nie cały.) Tryptyk – znamienne, romantycy nie produkują tryptyków – Jest manifestem, wykładem właśnie. Malowany długo, w skupieniu – chyba bywał nawet zasłaniany; a w tym czasie Zbigniew malował mniejsze? Tak mi się coś kojarzy – i są może jakieś drobne sugestie z mych negatywów. To deklaracja niepodległości. Ale też moment przełomu. Od niego, od tego mniej więcej czasu – zacznie się zamykanie drzwi, zamykanie w domu, w książkach, w przeszłości. Zaczną się nieustające komentarze, wszystko trzeba opisać, wyrzucić z siebie. Zintensyfikują się powroty do dzieciństwa. I zostanie klasykiem, już na zawsze. (Tak, to uproszczenie: wróci jeszcze do emocji, do pierwszych form, będzie wracał, niekiedy. Ale.) Ten czas zamknięcia już wkrótce nadejdzie, wzmocniony, sprowokowany – a może to pretekst był? – osławionym „dniem bez Teleranka”… Wtedy Zbigniew przestał nawet z domu wychodzić, z podwórka; bo niekiedy śmieci wyrzucał. A to przecież ledwo kilka lat po wielkich, widzialnych, namacalnych sukcesach. Załamanie? Rezygnacja? Melancholia? Nie dzieliłbym… Czy może też – szkodzący mu, sądzę – wpływ psychoanalizy? – Za dużo książek przeczytał i od tego zwariował – jak by powiedział Zbigniew, gdyby miał do siebie dystans; a niekiedy (choć coraz rzadziej) miewał.Spekulacje. Fakty są takie, że został sam. Chciał? Musiał? Nie potrafił? Każdy ocenia jak umie, ja też. Zaś w galerii Zapiecek ten obraz wisiał bardzo z boku. Nie na froncie, jak powinien. Przypadek? Czy to przez jego wielkość?mr m. uaktualnienie: tryptyk pojawi się (2024) na aukcji, z imponującą ceną wywoławczą; ale wart jej, nawet bardzo: to przecież taka „bitwa pod Grunwaldem” polskiej metafizyki, prawda? …prof. Mieczysław Wallis, na krótko przed śmiercią – i przed ogromnym obrazem ZM w galerii Zapiecek… (fot. mr mak.) to samo zdjęcie, kolor dodany (2023) Nawigacja wpisu Trzy stare (1955, 56) obrazy – a jak nowe…Portret artysty z czasów najlepszych