Książki: przeszłość jako plastelina

  1. WSTĘP (fakty)
    Tzw. książki artystyczne Zbigniewa prowokują też pytanie, która była pierwsza? Ale być może jest ono niewłaściwe; bo w duchu tego, co Hayden White nazywa „narracyjnością” – że była pierwsza (wstęp), później dalsze (rozwinięcie) i ostatnie.
    Wiadomo: zakończenie, książki późne, twórca dojrzały…
    Ale są przecież (później, wcześniejszych nie znam; a ponoć są) i czas cały – te quasi-książki inne: a raczej fragmenty prac – szyte, klejone… One są inaczejksiążkowe, często to prawdziwe manuskrypty, zwoje, role papierów razem połączonych… Zeszyty-manifesty nawet.
    Oraz są – o tym za chwilę – auto-wersje życia Zbigniewa, jego autobiografia rozsiana (a więc niemożliwa do weryfikacji przecież).
    Narracja jak narracja, częsta, gdy piszemy o twórczości. Podręcznikowe.

The basic argument of White’s provocative ‘wake-up call’ addressed to the historical profession was as fundamental as it was simple: when historians leave their archives and compose their factual, research-based findings into narratives (their ‘representation’), they inevitably ‘emplot’ them – that is, they establish their meaning by constructing their ‘plot’, which always implies a beginning, a middle and an ending.

 Chris Lorenz, Stefan Berger and Nicola Brauch  „Narrativity and Historical Writing. Introductory Remarks” (2020)

I otóż bądźmy (przez chwilę) naukowi, cokolwiek to dziś znaczy. Zlinkujmy, zacytujmy źródła, dajmy przypisy. Taka zabawa umysłowa.

Zbigniew nazywa1 „swą pierwszą książką” – tę z Łodzi: czyli „Child Psychology2. Jednak na stronie Muzeum nie ma kart, rozkładówek z jakąś datą, tym bardziej dzienną – mamy tylko „1960” w opisie. Ale w tym roku, tej jesieni powstały (a też zaczęły się) liczne inne3. Wiele z nich ma daty dzienne, może i ta?
Ale to autor nazywa tę tak właśnie: pierwszą. Zwróćmy uwagę, niespełna półtora roku później – a to jeszcze młody człowiek z zawsze dobrą pamięcią, szczycił się tym długo. (Ale chyba nie ma jej przed sobą: widać, że niewłaściwie zapisze tytuł: „Child’s…”, to drobiazg.)

Czy ona jest pierwsza (zastrz. wyż. nadal aktualne)? Może, ale nie wierzę. Zresztą łatwo to (chyba) sprawdzić w Łodzi. (O ile ma datowanie i to autentyczne, a nie późniejsze; co możliwe, o tym też niżej.)
Sądzę, że ta z 13 września 1960 jest wcześniejsza, najwcześniejsza (z zachownych? w ogóle?).
To możliwe: bo jakoś pierwotna ona, tak czuję. Dzika jeszcze.
Dlaczego więc nie jest nazywana – pierwszą? A bo przecież „książką” (własną) jest nazywana… Czym zawiniła?
Lub czym „zasłużyła się” ta następna (?), to chyba lepsze pytanie.

2. ROZWINIĘCIE (domysły i interpretacje)
Książka z 13 września 1960 powstała na bazie wydawnictwa radzieckiego, dość banalnego zresztą, niezbyt imponującego poligraficznie. Z większością ilustracji czarno-białych, ze sporą ilością tekstu po rosyjsku. (Może ona być pamiątką z podróży do Moskwy i Leningradu, nie musi.)
Bliska jeszcze wcześniejszym rzeczom, które nazywam (mało oryginalnie) poezją wizualną. Ot, tak.
Za to ta druga (czyli moim zd. późniejsza) zrobiona jest na bazie pięknego i amerykańskiego wydawnictwa naukowego, o intrygującym tytule, prawda? Tak, jest też „lepsza” wizualnie: pełniejsza, dojrzalsza – i co tam jeszcze widać z tych kilku reprodukcji na stronie Muzeum. Do tego kolorowa4, choć nadal w gamie raczej ponurej (jesiennej).
A bo mamy ponurą jesień: w kinach „Krzyżacy”, w polityce…

Co zabawne: w życiu osobistym, zawodowym – Zbigniew miał wtedy raczej dobry okres, tak oceniam. Nowy związek, z kobietą, która dość dobrze odnajdywała się wśród pączkujących salonów Peerelu; a dzięki swej pracy (najpierw same najwyższe władze ZSP, później, do emerytury – MKiS) otwierała mu różne drzwi… Mieszkają razem (1958), najpierw w osławionym domu Świerczewskiego 82a („kilkanaście miesięcy…” – zanotuje przesłuchujący go w latach 1962-63 funkcjonariusz UB). Dość szybko dostają nowe mieszkanie (1959). To kawalerka przy ul. Koziej, ona jeszcze w naszej opowieści zagra; i raczej dziwną nutą (1968).
Bywam tam (jesień 1959 i wczesna zima 1960), Zbigniew robi dla mnie te kolorowanki, książeczki żartobliwe. Lubię te wizyty: ma kota Patryka i żółwia, który bez przerwy wspina się na obrazy stojące – i oczywiście wywala na grzbiet, trzeba go ratować. A Maja, w roli zastępczej matki – Barbara często w szpitalach i sanatoriach wtedy – szykuje mi te imponujące kąpiele z peerelowskimi szyszkami zapachowymi. Tak: mieli wannę, choć mieszkanko maciupeńkie. Ale kto wtedy miał duże mieszkania w Warszawie? (No, dobra: wiadomo, kto.).
Nie lubiłem jej (dłuższa opowieść, nie warto), ale lubiłem te kąpiele; tym bardziej, że w mieszkaniu przy Krasińskiego nie mieliśmy łazienki.

A jest i wystawa w ważnej galerii Marka Oberländera (W latach 1956-1961 kierował Salonem Wystawowym „Po Prostu”…), budynek Teatru Żydowskiego (a więc dawny Instytut Propagandy Sztuki; 1959). Czyli, dodajmy by nie mylić współczesnych, nie tam, gdzie on dziś, gdzie do niedawna – a przy placu Piłsudskiego (wtedy: Zwycięstwa). Tak, byłem: duże wrażenie. Tak: mało pamiętam…
Tylko pusty, szary plac, oszałamiająco jasne wejście, wnętrze…
Również praca w tygodniku „Odnowa”, praktycznie dziś zapomnianym. (Krótko, ale to cenne doświadczenie: i lata ok. 1959-60. Tak, pamiętam jak przez mgłę: pierwszy raz byłem wtedy w drukarni, pan linotypista odlał mi moje imię i nazwisko w ołowiu, fascynacja na resztę życia.)
Mamy jeszcze spektakl „Album Chagalla” (premiera 21 kwietnia 1960). Tak też: byłem. I tak: mało pamiętam. Ale samochód zapamiętałem, dzieci lubią samochody, nawet gdy absurdalne: a ten miał cztery koła od roweru (chyba) i był sześcianem, który składał się tylko z prętów (metalowe? drewniane? nie odpowiem) pod różnymi kątami ustawionych, wielu – i miał trąbkę. Tak, taką jak na plakacie.
Ot, piękne wspomnienie z ponurych czasów, te paradoksy.

Ale co tam jeszcze u Zbigniewa i Mai? Ach: wyjazdy, liczne – do krajów socjalistycznych: NRD (1956), Bułgaria (1959), ZSRR (1959), takich pół-socjalistycznych: Jugosławia (1961); całkiem kapitalistycznych: Włochy (1961; to chyba ten sam wyjazd, tak w papierach Biura Paszportowego MSW). I dalej już sławna Francja (1962). Ale to inna bajka.
Dodajmy jednak: ma trochę kłopotów ze zdrowiem. Jak poważnych? Nie wiem. W czerwcu (28 VI 1960) pisał do mojej matki: „już drugi miesiąc siedzę w Ośrodku przeciwgruźliczym w Maciejowcu…” To jednak pokolenia wojenne…

Wróćmy do książek. Do tego, jaki mamy materiał wyjściowy. Przecież użyty materiał – nobilituje (lub deprecjonuje) dzieło, może. A pierwsza, ta radziecka – jest wprawką, nawet (może) już powodem do wstydu (?). To jednak część świata realsocu.
(Ale też dodajmy, co wtedy było oczywiste: radzieckie książki były tanie i na niezłym papierze, z solidną introligatornią. Poza tym: nie było szkoda ich „niszczyć”. Więcej: jest, była więc w tym może jakaś frajda? A na pewno dobre dla przełamywania tabu. Stąd jej dzikość, którą widzę? Może. To manifest, wyznanie wiary – czy co tam.)

Bernard of Clairvaux, Abelard’s fierce adversary, uses the expression ‘igne examinatus’ to describe the burning of one of Abelard’s Soissons in 1121. (…)

This helps to explain why in several legendary stories books are subjected to this ordeal. The best known story, told by Jordan of Saxony in the 1230s and perpetuated in a painting by Pedro Berruguete in the late fifteenth century, tells how a book of the Cathars and a book by St Dominic were subjected to a trial by fire at Fanjeaux in 1207: the Cathar book was destroyed by the flames, while the Catholic book jumped out of the fire, even when it was thrown back twice. (…) 

Seen from this perspective, each and every public burning of heretical or unorthodox books was a public reaffirmation of orthodox doctrine. It was, in other words, an act of faith, an ‘actus fidei’ in the strict sense of the word. (…) Even though parchment was an expensive material in the Middle Ages, recycling it in the form of palimpsests was never really an option in the case of case of condemned texts. 
(…)
From the late tenth century and possibly even earlier, however, another, less destructive method might be used, by which a charter was ‘cancelled’. This was a ritual invalidation during which one or more cuts were made in the parchment with a knife or scissors. These incisions automatically invalidated the charters in question. Many charters that were cancelled in this way during the late Middle Ages or even in the sixteenth century are still preserved today. The origin of the practice is not clear.


Georges Declercq „The Medium and the Message.The Public Destruction of Books and Documents in the European Middle Ages” (2019)

Zaś ta kolejna (tak wierzę) książka Zbigniewa świadczy o szerokich (i światowych) zainteresowaniach Autora. A w tym: psychologią, która pomaga (np.) przepracowywać traumy różne, przecież też dziecięce, nawet gdy błahe
No i dziecko-artysta, stały motyw. Komplet.

Tak więc (jeśli…) pierwsza przegrała, kolejna awansowała. Dla mnie to dość oczywista zamiana (byłaby, podkreślam nieustająco). A że to usunięcie (części) dorobku: w cień, może wieczny?
Cóż…

3. ZAKOŃCZENIE (ogólniki)
Od dawna piszę, mówię – że Zbigniew w późniejszych latach wiele rzeczy koloryzował (to dość łagodnie napisane). Mnóstwo ukrywał, starał się przemilczeć, zmieniał tematy, gdy pytano go (również ja) o rzeczy niewygodne. A nawet wymyślał.
Inaczej: na pewno mocno redagował (nie tylko) swą przeszłość. Na użytek nas, przyszłych.
Teraz widzę, że i wcześniej (świadomie? wierzę, że tak) manipulował swą przeszłością, opowieściami o rodzinie… A tu: danymi o twórczości nawet. Lepił fakty (i „fakty”) jak z plasteliny: jak mu było wygodniej5 (?). Również umieszczał te opisy – to tu, to tam: raz kawałek na jednym rysunku, kiedy indziej gdzieś indziej, czasem (nieco?) inaczej… Gra, puzel, labirynt, ogród o rozwidlających się ścieżkach.

To rozczłonkowanie faktów, rozsypanie ich: (być może) wygodny sposób ukrycia (czegoś, licznych „czegosiów” nawet). Ale też i zabawa mentalna: patrzcie, zwodzę Was – i nic mi nie możecie zrobić. Jam Artysta, wszystko mi wolno.

Należy zauważyć podobieństwo motywów kłamania i upierania się przy zakazie kłamstwa. W obu przypadkach chodzi najczęściej o ochronę wyższych wartości. Jak zauważa Scanlon*, rzadko daje się wiarę innym ludziom z powodu przekonania, iż są prawdomówni. O wiele częściej

przypuszczamy, że przede wszystkim posiadają jakiś motyw, powodujący ich prawdomówność: dbają o nasze dobro, chcą nam pomóc albo chcą popisać się wiedzą, dają nam wskazówki, jak najlepiej dotrzeć do pewnego miejsca czy podając nam poufne informacje dotyczące tego, co naprawdę się wydarzyło.

Przekazywanie prawdy przestaje być w tym ujęciu wartością autoteliczną, konstytuującą komunikację lub same podmioty komunikacji. Staje się raczej elementem umożliwiającym realizację innych wartości.

Jarosław Kucharski „Usprawiedliwione kłamstwo we współczesnej etyce stosowanej” (2014);
* – T.M. Scanlon, „What we owe to each other” (1998)


Ale jednak będę pytał (z uporem może przesadnym): dlaczego tak? I gdzie kończy się manipulowanie przeszłością (a więc bliźnimi) jako forma artystycznej zabawy (powiedzmy mądrze: w stylu Cortazara6 choćby) czy tendencja do udzielania „poufnych informacji” – cokolwiek to znaczy, jakiekolwiek one są – a gdzie zaczyna szaleństwo?
A może (błędnie) myślimy, że mamy do czynienia z Dorosłym, a to tylko Dziecko? Zagubione, ukrywające: się czy coś… Nie wiem i coraz mniej chcę wiedzieć: za trudne to dla mnie.
Child Psychology.

Bader and Pasini 7 (1965) have pointed out that although one must not judge works of art by the criteria of psychopathology, and that the mental health of artists is not in question, there is still an identity of structure between modern paintings and those by mental patients. After showing that the Polish painter Zbigniew Makowski might be called “schizoid,” they discuss the reasons for sound people’s positive appreciation and compare it with schizophrenic patient’s mitigated welcome of the same works.

R.W. Pickford „Studies in psychiatric art”  (1967)

Napisałem w „Obok…” (powiedziałem, bo to książka mówiona), że życie nie jest czarno-białe, są głównie szarości. To prawda; a nawet banał. Ale, dodawałem, 98 procent szarego to praktycznie czarny. A różnicę między 49 a 51 procent szarego nawet mało który poligraf widzi, zwykle bada to urządzeniem: lupką. Czyli szkiełkiem (i okiem) dla pewności.
A jeszcze gdy te szarości zmieniają się w czasie, dynamicznie. A światło (i cień) dodaje nieustająco nowych kolorów…
mr m.

PRZYPISY:

1 – na rysunku (1 stycznia 1962), który obecnie w Muzeum Narodowym we Wrocławiu; wyżej reprodukcja (detal + cała praca); foto dzięki uprz. Muzeum

2 – wykonana na bazie: Charles. E. Skinner, Philip L. Harriman, (red.) i inni; „Child psychology: Child development and modern education”; wyd. MacMillan Co. (1941 lub któreś wydanie późniejsze: bo były)

3 – wymieńmy tę i inne z tego samego okresu, wg opisów autora:
• „13 września…” – książka „Iskustwo…” (W-wa, zbiory moje)
• „jesień 1960” – książka Nam Sibillam quidem (Muz. Szt. Łódź)
• „19 październik 1960” – książka CODEX AUTUMNALIS (dziś: zbiory prywatne)
• (o ile oczywiście nie uwzględniamy żartów, powtarzam)
Inne są już późniejsze (i niekiedy dłużej robione; „zaczęta w listopadzie 1960…”; a w tym książka o zabawnym – w kontekście tego, co mamy wyżej – tytule: Ponieważ niewiele można wyjaśnić 14.8.61 – to już 1961 rok…

4 – w zbiorach Stanisława Makowskiego jest książka, datowana „listopad 1960”, raczej w epoce (bo są i inne, datowanie później przez Zbigniewa, zwykle ołówkiem wtedy i innym już charakterem pisma); ta jest już bardziej kolorowa, choć też na bazie książki radzieckiej – co mi jednak uprawdopodobnia „triadę narracyjną” (zabawne):
A. czarno-biała (wstęp, „pierwsza” radziecka, ta z 13 IX…)
B. rozwinięcia (bardziej kolorowe, z większą ingerencją w formę, ale też radzieckie)
C. ostateczna („prawdziwie pierwsza”, najważniejsza i amerykańska)
– niżej fragment z tej właśnie, foto: St. Makowski

5 – zob. np. mr makowski „Państwo Nikt. Dzieje ludzi nieważnych” (2020); rozdz. „Baron Münchhausen”: Zbigniew opowiada dziś* (…), iż w papierach po Leibnizu znaleziono egzemplarz „Przygód Barona Münchhausena” (…) Problem w tym, iż Gottfried Wilhelm Leibniz zmarł w 1716 roku, zaś baron Hieronymus Carl Friedrich von Münchhausen urodził się cztery lata później (1720). Zaś Rudolf Erich Raspe, domniemany autor oficjalnej wersji tej znakomitej bajki – urodził się jeszcze dwadzieścia lat później, w 1736. A pierwsze niemieckie wydanie „Przygód…” to rok 1786. I tak dalej.
* – w relacji wideo, rozm. Janusza Janowskiego; wystawa w Muzeum Narodowym w Gdańsku-Oliwa (2012)

6 – …czy rosyjskich (nie: nie radzieckich) futurystów; czy kogo tam jeszcze…
They (rosyjscy futuryści – mr m.) believed that one can break through to this experience only by means of “work” and “a game”: in other words, by making art as if it were a game. (…)

Thus the visual construction of the poem “Shchukin Museum”
(1914) consisted of a big square divided into several segments, separated by line, with words and names of artists inside of each: one had Matisse, and word associations with his paintings; another Monet and the exclamation “No!” next to it; another Picasso, etc. The arrangement exactly follows the display of paintings in the museum, room by room. Kamensky energetically involves his reader in a dialogue, an interaction, as if inviting him to come along.
What is interesting, however, is that the author does not force his reader-spectator to take a certain route, does not lead him only in one direction; instead, Kamensky allows his reader-companion to wander, to get through the poem and make sense of it in his own way. A Futurist author always avoids closure, leaving an open space for endless interpretations, re-readings, and re-writings, enabling his reader-spectator to become a co-author, a co-creator.


Nina Gurianova „A Game in Hell, hard work in heaven: Deconstructing the Canon in Russian Futurist Books” (2002)

7 – Alfred Bader, W.A. Pasini „A propos de l’aspect schizoide d’un certain art contemporain”. („On schizoid aspects of certain contemporary art”; Confinia Psychiatrica (1965)