Lubelski renesans socjalistyczny i barokowy

Zacznijmy od pocztówki: jest konkretna jak wiersz Majakowskiego (w tłumaczeniu Ważyka).

Strasznie zimno
– wstaję malować o 5.ej rano
i wracam zupełnie skostniały.
(…)
Przyślij koniecznie stare rękawiczki
sweter i jeszcze coś ciepłego…

Ale to jesień, wrzesień 1953 roku, plener Akademii Sztuk Plastycznych (1950-57). Co zawsze podkreślam: bo „piękno” to burżuazyjny przeżytek. Znamy, niektórzy.

Kartka do Barbary, wtedy żony. Jestem i ja, mam prawie rok (a na rysunku Zbigniewa tu obok – już nawet ponad). Wzorcowa socjalistyczna rodzina: matka w pracy (wtedy: „Ogrodniczy Zakład Handlowy Przedsiębiorstwo Państwowe” czyli skup warzyw i owoców, pisząc wprost), ojciec to twórca. No i rośnie nowe pokolenie, jeszcze przy ul. Krasińskiego 20, w niedawno odbudowanym (choć niezbyt zgodnie z pierwotnym wyglądem) d. domu dla przedwojennych pracowników ZUS, dziś spółdzielczym oczywiście. Banały.

Kiedyś przyszła z pracy, z tego zakładu warzywnego, liczenie jakieś. Były tam, w magazynie, potłuczone słoiki z miodem. Jak wróciła, przyłapali mnie, gdy w przedpokoiku (metr na metr) jej buty oblizywałem. Z resztek czegoś słodkiego, przyklejonego w magazynie – i po drodze. Realny socjalizm.

Państwo Nikt…” str. 218

Wróćmy na plener. Poszukałem, trafiłem na różne drobiazgi. Jest np. rysunek (może kilka?) Zbigniewa z tego pleneru, dziś w Bibliotece Narodowej, to „Rzeczka w Kazimierzu”. Nie widziałem: po co? Mam sporo innych jego z tego czasu: monotonny realizm. Nawet gdyby chciał (a chyba nie chciał: idea zabraniała) nie mógł inaczej. Na razie. Realny realizm.

Ale jest też i inna opowieść, znacznie późniejsza. O fascynacji (ówczesnej?) kościołem św. Anny i św. Ducha w Kazimierzu Dolnym. A dokładniej szpitalem-przytułkiem, który obok.

Murowany budynek powstał w 1626 roku, a jego cechą charakterystyczną jest manierystyczne, bardzo bogate zdobienie szczytu, pochodzące z 1635 roku. Najstarsza informacja o szpitalu dla starców i kalek pod wezwaniem św. Anny pochodzi z 1530 r. Niestety, nie zachował się dokument erekcyjny szpitala. Prawdopodobnie ufundowali go mieszczanie kazimierscy i ówczesny starosta Mikołaj Firlej.

Agnieszka Stelmach „Dawny szpital dla ubogich” (2017)

I tu dajmy kilka obrazków z tzw. książek (choć to częściej gigantyczne zeszyty są, szyte ręcznie) artystycznych Zbigniewa. Dwie, dziś w zbiorach BN, dostępne w serwisie Polona. Zobaczcie, po co opisywać.
Dowody fascynacji, nieco późniejsze i bardzo późne.

Oto strony z dwóch: „Horyzont 31 XII 1981” (1981-82); il. 1-4 oraz il. nr 5 z książki „Wąskie przejścia” (2008), gdzie mamy fragment z innej, wcześniejszej (XII 1982). Nieco skomplikowane, jak to u Zbigniewa. Ale.
Ale jedno muszę (?) dodać. Oczywiście pojawiające się tu (i ówdzie a też gdzieniegdzie indziej) refleksje, jakoby było to podziwianie czegośtam zakazanego – zacytujmy Zbigniewa z „Horyzontu”…

nie bez ryzyka (…) posądzenia o burżuazyjny estetyzm i cyganeryjne artystostwo… 

…można między bajki włożyć. Przecież był ideowcem, aktywistą, nawet etatowym asystentem marksizmu-leninizmu (od 1 IX 1953 właśnie, do 31 VIII 1954), wcześniej kierownikiem sekcji estetyki marksistowskiej ZMP. W mej „Podróży…” więcej tych analiz słusznego pryncypializmu młodego ZbM. Szkoda czasu.

Kto przez nie przebrnie? Kiedy, po co… Przecież wygodniejsza jest prosta recepta: ukąszenie heglowskie.

A jednak spróbujmy.
Bowiem już prędzej (jeśli warto…) szukałbym (niektórych) powodów zachwytu – też w znanych przypowiastkach o kazimierskiej, lubelskiej architekturze renesansu (i późniejszej) jako źródle inspiracji dla radzieckich twórców warszawskiego tortu, znanego jako Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina (tu obok na stalorycie ZbM
z ok. 1954, może 55 roku). Tak, ozdóbki zastosowali: oto nadbudowa. A baza?
Wiadomo.
Może przesadzam, zawsze wątpić. Może i nie.

Nawet rosyjski badacz Nikolaj Kruzhkov zwraca uwagę na to, że Pałac nie jest ofiarą kulturowej ekspansji sowieckiej. Podkreśla fakt, że jest budowlą inspirowaną Krakowem i Kazimierzem nad Wisłą.
Według M. Zakrzewskiego reminiscencje attyki Kamienicy Pod Św. Krzysztofem w Kazimierzu Dolnym pojawiają się nad basztami i pawilonami wejść od północy i południa oraz w zwieńczeniach części wieżowej, jednak podobieństwo jest znikome. (…) Dużo bardziej prawdopodobną inspiracją dla attyk PKiN jest attyka w kamienicy Sołtanowskiej przy Ormiańskiej 22 w Zamościu. Attyki PKiN powtarzają formy geometryczne naczółków – odcinkowe przerywane, nawet sterczyny, oczywiście zgodnie z założeniami delikatnie „twórczo przerobione”.

Marcin Skup „Polskie inspiracje w architekturze PK” 2015)

Dziś – z perspektywy pół wieku – można stwierdzić (…) że właśnie owe detale stały się problemem Pałacu. Szczególnie rażą monstrualnych rozmiarów attyki, które miały być ukłonem w stronę tradycji polskiej architektury, dostrzeżonej przez projektantów w Krakowie i Kazimierzu, a które przez swe nieprawdopodobne rozmiary stały się raczej architektury tej karykaturą. Również bogactwo zdobień elewacji, mające być jakoby w guście ludowym, skłoniło do ochrzczenia pałacu mianem „słonia w koronkowych gatkach”.

(strona o PKiN, bez autora i daty)

A nawet szerzej. Może. Przecież nie tylko radzieckich.

Renesans, zwłaszcza „typ lubelski”, stosunkowo szybko zastąpił architekturę piastowską w roli „stylu narodowego” socjalistycznego państwa. 

Kinga Blaschke „Mit „renesansu lubelskiego” w polskiej historii sztuki w latach 50. XX wieku” (2011)

Tu (ale może tylko mnie?) kłania się i „sesja matejkowska” z tego samego roku (23-27 XI 1953), przecież też sztuka narodowo-realistyczna. Kierunek. Znane, lecz czy za bardzo? Za mało? Nie wiem.

I że tamtego socrealizmu (z dodatkami) nie odkreśliliśmy („grubą kreską”) w 1955 (56) roku? Nie ucięliśmy łba hydrze? I że może coś z niego w duszach zostało? Co gorsza – aż strach pisać – coś nie-całkiem-złe, nawet gorzej: coś pozytywnego?!? Co za straszliwe, niesłuszne herezje, prawda? Cofnąć! Skreślić!
A oto coś o historii, do niedawna najnowszej, nie o sztuce przecież. A blisko.

Płytkość wielu ujęć wynika z ich perspektywy ideologicznej, jaką jest antykomunizm. (…) Niektórzy historycy podchodzą do obiektu swych badań z trudno skrywanym obrzydzeniem, a ich analizy wykazać mają głębię zepsucia i moralny upadek opisywanych osób czy organizacji, a także skazać je na wieczną infamię.

Błażej Brzostek, Marcin Zaremba „Polska 1956–1976: w poszukiwaniu paradygmatu” (2006)

No: prawda. Lecz. Tak, ale. A jednak tamten ustrój… Zostwamy.
(Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało…)

Wróćmy do Kazimierza. A bo w tę fascynację Zbigniewa kościołem – a raczej budyneczkiem szpitala św. Anny – wierzę. Rozumiem, bo podzielam. To jedno i z mych ulubionych kazimierskich miejsc. Z wielu powodów: architektura – lecz i położenie, przestrzeń. Między drogą a rzeczką, prostopadle do kościoła, do drogi, na spadku… Długo pisać, po co? Jedźcie, zobaczcie jeśli nie znacie. Nadużywany zwrot „magiczne” tu akurat pasuje. 
Tamten Kazimierz jest częścią i mojej historii. Najpierw razem ze Zbigniewem: w 1965 z Puław chodziliśmy na piechotę do Kazimierza, długie spacery pouczające. Te pejzaże: tyczki chmielu, pola tytoniu, wzgórza, przestrzeń, Wisła. Wspaniałe. Raz nawet parostatek do (czy z?) Puław, nie pamiętam: jeszcze bocznokołowy? Może. Ale raczej nie, byłoby zbyt pięknie.
Poźniej dwa miesiące już w miasteczku, willa „Regina” – czy wtedy „Zofiówka”? Też z nim, w 1967, co opisane nieco w „Państwie Nikt…”, letni salon warszawski, sławy że ho, ho, ho! (O Adamie Ważyku nie zapominając: był. Wtedy już prawie opozycjonista przecież: te zwroty ludzi-parowozów, tak efektowne, gdy już można.)

Lato było tak upalne, że Wisłę niektórzy przechodzili. Tak, pieszo: do Janowca, woda najwyżej po szyję. Mnie ojciec zabronił, czego do dziś żałuję. Elity w kawiarni nad Wisłą, Antoni Uniechowski z żoną Felicją i psem jamnikiem, opowieści o chłopie pijanym, pożartym przez świnie, bo drzwi do domu pomylił z drzwiczkami do chlewika, ponoć prawdziwe. To domy po drodze do klasztoru przy ul. Cmentarnej nomen omen. A jest anegdot jeszcze trochę.
Jeszcze chciałem zostać malarzem jak tatuś: ja, prawie piętnastoletni. Zbigniew miał mnie uczyć rysunku, ale kazał mi rysować jabłka z natury, było ich sporo w sadzie. Rysowałem zawzięcie, doszedłem (chyba) do pewnej wprawy – i znudziło mnie. Nie zostałem.

Później już jeździłem sam. Czyli z innymi: Aśka Sienicka, Konstancja Uniechowska, dzieci Przyborów, Sawickich, kto tam… Kolejne pokolenia, nieco inne. Często widywałem św. Annę, pomieszkiwaliśmy na Czerniawach, wracało się ul.  Lubelską, to obok. Krajobrazy młodości.

Także: rozumiem. Choć może nie tak głęboko, jak Zbigniew („późny Makowski”), cóż.

Pierwszy (najważniejszy!) raz zobaczyłem ten jakby fragment z Gustawa Meyrinka (…) w 1952 
(„2” skreślone, dopisek niżej – mr m.) oczywiście 1953. W 1952 to był Śląsk, Bytom, kopalnie.
(…)  fragment z Adriaena Brouwera (Filadelfia) „droga między wydmami” to ‚orribil sabbione’ Dantego.
(…)
I 1963. do poznańskiego obrazu. przypomnienie baroku z Kazimierza nad Wisłą.

Horyzont 31 XII 1981” (1981-82)

Tak: wąwozy,  piaski (lessy) i ten lubelski renesanso-maniero-barok… Coś cudownego. Serce kraju. (Nieco tylko zbrukane tzw. Manifestem PKWN i czym tam jeszcze, wcześniej, bardziej.)
mr m.

Wiedz, że stanąłeś już w drugim zakresie, 
I w nim zostaniesz, aż póki nie dojdziesz
Do miejsca, kędy są straszliwe piaski.
Patrzajże dobrze, a obaczysz pewnie
Rzeczy, co prawdzie słów moich przyświadczą.


Dante Alighieri „Boska Komedia” Piekło, pieśń XIII (przekład: Antoni Robert Stanisławski);
w tle: Kazimierz Dolny, jeden ze spichlerzy (2019); fot. mr m.